Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom I 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zleść i na konia się wdrapać było trudno, czerwona, okrągła twarz paskudna, oczy małe czarne... Siedział na szkapie spasłej jak sam i wściekał się...
Wiaducha wołano na gwałt.
Był niedaleko na swoim łanie i posłyszawszy hałas, powoli, z rękami w kieszeniach ukazał się w dziedzińcu. Zobaczywszy i poznawszy Neorżę, zdjął czapkę i pokłonił się, ale go łajanie i gniew wcale nie poruszyło.
Przystąpił blisko.
Neorża rękę, w której bat trzymał, do góry podniósł.
— Tuś mi! — krzyknął, ha! zbóju! — Będziesz ty na mnie królowi skarżył? — dam ja ci! — Skórę zedrę z ciebie.
— Ja? — zapytał Wiaduch ze zwykłą swą spokojnością szyderską i niecierpliwiącą gorzej niż zuchwalstwo. Ja?
— A któż?
— Nie wiem, jam na was nie skarżył — rzekł Leksa zwolna. Mówiłem ci z miłością jego, i był u mnie gościem, ale o waszą miłość nie pytał, a jam nie wiedział, kto on jest...
Neorża patrzał nań i pięści ściskał w kułaki.
— Osyp dałeś? — grzywneś zapłacił? — krzyknął.
— Nie winienem nic — rzekł Wiaduch — patrząc w ziemię.
— Było ci dotąd dobrze na mojej ziemi —