Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 043.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

było czułości dla króla, którego kosztem i wojewodzina podolska leczyła się powietrzem południowej Francyi i pani Mniszchowa stroiła w Kaniowie.
List był już do połowy napisany, gdy drzwi się otworzyły powoli, dyskretnie, makata, osłaniająca je, podniosła i twarz kobieca, zwiędła, żółta, zmęczona, ale ślady niepospolitej piękności nosząca jeszcze na sobie, ukazała się uśmiechnięta.
— A co tam? — spytała od stołu marszałkowa.
— Paniuńciu, hrabino, słóweczko, ale bardzo, bardzo ważne — zaczęła kobieta, która się zbliżyła do stołu.
Strój jej i postawa zdradzały powiernicę, jednę z tych wszędobylskich dworek, które paniom swym służą do wszystkich spraw, wiedzą o najtajemniejszych i stają się do życia niezbędnemi — a milczeć umieją.
— Cóż tam moja Grzybowska, co tam?
I położyła marszałkowa pióro, dłoniami białemi uciskając skronie.
— Taka bo jestem zmęczona! — zawołała.
— O czemś się dowiedziałam, za cobym była starostę Piasoczyńskiego pocałowała nawet, gdyby nie czuć było od niego tabaki.
— Ale moja Grzybosiu, zkądże wiesz, że od niego czuć tabakę, jeżeliś się mu do siebie zbliżyć nie dała?
Grzybosia śmiać się bardzo zaczęła; pochlebiało