Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zkądże wziąć innego? chyba z Warszawy. Nim przyjedzie, nim wymaluje, to się wszyscy rozjadą.
— Ale bo mi się zdaje, że gdyby nawet przybył i siadł do roboty, mimo pospiechu nie wydołałby jej pewnie.
— Gdyby tylko był! a no, jużbyśmy radę sobie dali; bo, widzi pani marszałkowa, portrety te... portrety tylko poprawek potrzebują.
Pani Mniszchowa spojrzała na swe białe ręce, które z widocznem zniecierpliwieniem wyciągała i chowała, bawiąc się niemi.
— Która godzina? panie podkanclerzy.
— Pani mi przypomina, żem niegrzeczny i niedyskretny — rzekł kłaniając się Plater — ale służba królewska.
— A, ja to bardzo dobrze rozumiem. Cóż? żałuję, że wam pomódz nie mogę. Plersch do portretów ma wiele zdolności, szczególniej do kobiecych. Dla fantazyi kazałam mu raz piękną chłopiankę malować, i tak mi ją na boginię Florę wystroił...
Plater spojrzał przestraszony i cofnął się krok.
— Wielka szkoda, że chory — dodała prędko marszałkowa. Jak tylko wyzdrowieje, zaraz mu każę przyjechać.
— Musztarda po obiedzie — szepnął Plater i zniżywszy się do ukłonu, wyciągniętą mu rękę z respektem ucałował. Miał minę pomięszaną.