Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

że o czem innem dumała, choć twarz się paliła, a z blizka patrząc, dojrzeć było można konwulsyjne ustek drganie.
Szydłowski, jeden z największych znawców piękności niewieściej, który sobie pozwalał przez drogę z króla żartować, stał zdumiony. Król miał minę ubłogosławionego, lice mu promieniało radością. Spozierał na towarzysza i prędko wzrokiem powracał do cudnego zjawiska.
— A co, panie starosto? — odezwał się po chwili.
Pan starosta milczał, oczom nie wierzył.
— A co, kochany mój, a co? — powtórzył król.
Szydłowskiemu z piersi się wyrwało niezwyczajne mu westchnienie.
— Ale ba! — zawołał — to są figle! To nie może być Kozaczka, to przebranego coś! to artystka z teatru, czy... kat już wie, co takiego.
— No, to chodź i przypatrz-że się jej z blizka.
We wrotach stał milczący Sydor, który głowę, jakby przymuszony, nieco skłonił przed królem.
Stanisław August, który rad był kokietować z każdym i ująć sobie nawet prostego Kozaka, uśmiechnął mu się i ręką go powitał.
— Jak się masz — spytał łagodnie — jak się masz?
Sydor coś mruknął.
W tem pies nowych gości zobaczywszy, rwał