Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kapelusz i laskę, drugą, białą, pieszczoną, pulchną rękę, którą wszyscy całować byli zwykli, położywszy na stole. Oczy trzymał wlepione w piękne dziewczę i śmiał się jej oczyma. W wejrzeniu było coś tęsknego, rozmiłowanego, coś pożądliwego, dziwnie odbijającego od dojrzałego wieku J. królewskiej Mości.
Szydłowski zimny, rozbierał ze świadomością wszystkich tajemnic świata i życia fenomen niewieści, jaki miał przed sobą. Dla niego było to coś niepojętego, co go więcej dziwiło niż nęciło — studyum teratologiczne. Niekiedy głową potrząsał, a z pod oka poglądał na Najjaśniejszego, i żal a litość śmiała mu się w ust kątku, ironicznie ściągniętym.
Natałka wprowadziwszy gości do chaty, sama się od nich cofnęła nieco umyślnie, zajęła obronne stanowisko przy piecu, ale dała się uwielbiać, nie uciekała wcale i widocznie miło jej było, że król tak za nią wzrokiem gonił. Chciała być piękną, pragnęła go oczarować; czarne źrenice wpiła w swą ofiarę i cieszyło ją, gdy postrzegła, że ich ognia wytrzymać nie mógł. Król niemal tak stawał się pokornym i biednym, jak sierota Maksym. Wzdychał stary i wyżyty pieszczoch, który na najpiękniejszych pań dworu wzroki był nieczułym. Kozacka dziewka miała dlań powab czegoś dziwnie nowego.
Spoglądali na siebie z Szydłowskim i mówili oczyma. Starosta uznawał się zwyciężonym.