Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, a jak przyjdzie jesień — dodał król — obżynki, zabawy wiejskie, tańce, ładne chłopcy...
Natałka oczy spuściła, jedną rękę dobyła z za siebie i poczęła nią męczyć fartuszka końce.
— E, co ma być! — mruknęła — my tam nie żyjemy z tutejszymi ludźmi. Obżynki u nas ciche, a cała zabawa, gdy się wyspiewa; u nas dla chłopców wrota zaparte.
— U nas wara komu postać — dorzuciła Sydorowa — mój stary ludzi nie lubi.
— Ale młodym się zabawić, poruszać i poskakać i pośmiać potrzeba — rzekł król.
— Chwalić Boga, moja donia natury tej nie ma — mówiła za córkę Sydorowa. My doma siedzieć lubimy i niełatwo się z kim wdajemy.
Machnęła ręką, Natałka milczała, ale z królem rozmawiała oczyma ogniście. Widocznie majestat pański i uśmiech ujmujący chwyciły ją za serce; roiła może, Bóg wie co. Król! jakież to słowo, pełne znaczenia dla prostego dziewczęcia, które w swej krasie po biblijnemu sądziło się godnem tronu, gdyby owa pokłośnica szczęśliwa.
— A jakże dni płyną? — zapytał król łagodnie. Nie nudno wam?
— Jest dużo do roboty — odparła Natałka — bo ja ogród i kwiatki bardzo lubię.