Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 076.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— I sama jesteś jak kwiatek — szepnął stary kusiciel, wzdychając.
Z radości dziewczę się zarumieniło. Szydłowski, który oczy napasł, rozmowy nie bardzo był ciekawym, a królowi, wiedział, że tem dogodzi, wstał z krzesełka i powoli wysunął się za drzwi. Mrugnął od progu na matkę, ażeby za nim wyszła, przekonany, że sam na sam z Natałką rozmowa pójdzie raźniej N. Panu; lecz Sydorowa tego zrozumieć nie chciała i nie ruszyła się z pod pieca.
Natałka nieco po wyjściu śmielszą się stała. Od pieca postąpiła kroków parę. Król dał znak, ażeby przybliżyła się ku niemu. Szukał czegoś w kieszeni. Dziewczę oparło się rączką jedną o stół i pochyliło nieco. Poniatowski popatrzał na tę rękę mało co opaloną, pięknego kształtu, czystą, niewielką, i oczów od niej oderwać nie mógł. Zkąd taka ręka wzięła się w pokoleniu, co pracowało od wieka?
Wszystko w niej było tajemnicą.
— Powiedzcież mi — rozpoczął po chwili — czyście wy tutejsi?
Sydorowa i córka jej potrzęsły głowami.
— A zkąd? — spytał gość.
Kobiety spojrzały po sobie i zamilkły.
— My nie tutejsze — poczęła Natałka, która ręki nie mogąc utrzymać w spokoju, to fartuszek męczyła, to stół skrobała bezmyślnie. Ojciec tu przywędrował