Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 090.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

znać nie mogła i nastraszyła się. Dopiero go sobie po wąsach przypomniała.
— A, szambelan! — zawołała — jakże się pan ma? co pan tu robi?... proszęć, i pan w Kaniowie!
Nieco przekąsu było w tem: „i pan w Kaniowie“, lecz szambelan był w tem położeniu, że wszystko połykał. Pani marszałkowa zatrzymała się, nie wiedząc co jej przyszło do głowy. Trudno, tyle mając do czynienia, wśród takiego zamętu, bawić się z panem Rzesińskim, nieumiejącym po francuzku i mającym śmieszne wąsy. Było to w tradycyach wiszniowieckich, że szambelan na pokoje i do stołu przychodził, lecz się z nim nie zabawiano, a interesa z nim odbywały się albo przez plenipotenta, albo przez Grzybosię.
Grzybosia była jak stworzoną dla szambelana, miała nawet jakiś czas nadzieję... ale... rozchwiało się to.
Po obiedzie w Wiszniowcu, Rzesiński zwykle chodził do Grzybowskiej i na gawędce przy dobrej kawie czas u niej spędzał. Robił jej małe podaruneczki, a Grzybosia mu się podejmowała interesów u marszałkowej. Na prawdę, jej może był winien przypilnowanie tego szambelaństwa.
Marszałkowej było pilno, bardzo pilno; nie chciała zrazić szlachcica, który na święty Jan miał dać kilka tysięcy czerwonych złotych.