Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kim panom uchodziło mijać się z ortografią i przekręcać nazwiska.
Pluszczyński spojrzał na malarza, którego lice się zarumieniło. Carowa Maryna i jej orszak tak mu były dojadły, iżby był na tatarszczyznę pojechał, byle z tej stęchlizny się wyzwolić i świeżem odetchnąć powietrzem.
— Cóż pan na to?
— A no, jadę.
— Dokąd? jużci do Kaniowa! A tak, i przyznam się, że panu zazdroszczę — dodał rządzca. Ludzie się o to szczęście dobijają, które pana spotyka. To się tam pan napatrzy!
Plersch ruszył ramionami i wesoło się uśmiechnął.
— Kiedy konie będą gotowe?
— Już jedne wyszły na przeprząż, bo pan sobie po pańsku pojedzie. Za godzinę, dwie — upakuj się tylko — można jechać.
Plersch w ręce klasnął i podskoczył.
— Niech pan do nas na obiad przyjdzie, bo jest co do pogadania — rzekł udobruchany Pluszczyński — kieliszek wina przed podróżą nie zawadzi.
— O której?
— Koło pierwszej waza na stole.
Po wyjściu rządzcy wziął się artysta do swoich tłómoczków i z pomocą chłopca upakował się bardzo