Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Sydorowa niespokojna poszła ku drzwiom. Właśnie się one otwierały i pani marszałkowa wchodziła. Spostrzegła Plerscha z paletą, Natałkę w pozycyi wcale niezrozumiałej do portretu na krześle, i nie witając się nawet, krzyknęła:
— Jak to, już pan zacząłeś bezemnie?
I postąpiła szybko ku sztaludze, rzuciła wzrokiem na wzór, potem na płótno.
— Ale cóż to będzie?
— Panna mi inaczej siedzieć nie chciała.
Marszałkowa spojrzała.
— Moje dziecko, tak ci nie będzie do twarzy.
— Ale mnie tak do serca — odparła obojętnie Natałka — niechaj już tak będzie.
Milczenie chwilę trwało, a pani Mniszchowa, która sama trochę malowała, przez ten czas kręciła głową.
— Taki portret! proszęż cię Plersch. To nie wiedzieć jakie dziwactwo.
Wzór zdawał się nie słuchać i nie słyszeć.
Nie pozostało pani Mniszchowej, przypatrzywszy się rozpoczętej podmalówce, jak westchnąwszy, zgodzić się z wyrokiem losu.
— No, to kończ, panie Plersch — rzekła — niech już i tak będzie, ale zrób ją podobną. Nie mamy czasu, trzeba żeby to było gotowem prędko.
— Prędko? podchwycił artysta, który już sobie na