Grzybosia znużona drzemała na krzesełku sama jedna, gdy Plersch się wsunął. Przebudziła się, udała przelęknioną i wyłajała natręta, ale poznawszy go, kazała mu siąść i pozwoliła zostać.
— Po co się pan włóczysz po miasteczku? jeszcze pana kto zobaczy i pozna! pani marszałkowa gniewać się będzie! — zawołała.
— Panno Różo, dobrodziejko, nie mogłem wytrzymać, bym pani uszanowania nie złożył.
— Doskonały, jak mamę kocham! — rozśmiała się panna Grzybowska — doskonały! Cóżeś to tak nagle dla mnie rozgorzał? a kiedym była w Wiszniowcu, to prosić trzeba było, żebyś wieczorami przychodził.
— Pani jesteś względem mnie niesprawiedliwą — przerwał Plersch — to było niemal jedyne i najmilsze dla mnie towarzystwo.
— Dziękuję, ale wolałabym, żebyś w dworku siedział i robotę kończył. Hrabinie z nią pilno, bardzo pilno.
— Ach, pani! — ręce składając zawołał malarz — mię też pali gorączka dowiedzenia się choćby, kogo maluję i dla kogo?
— Patrzajcie go, jaki ciekawy! A waćpanu co do tego?
I pogroziła na nosie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 157.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.