— Albo ja tego nie wiem? — westchnął Plersch. Zwierciadła nie potrzebuję, żeby nabyć tego przekonania. Cóż to pomoże, kiedy człowiek szaleje!
— Oblej że się zimną wodą i wróć do rozumu; do czego ci się to zdało?
— Kochana panno Grzybowska, dobrodziejko, przyjaciółko jedyna, wiem i to, że moja miłość nie zdała się na nic, chyba na to, aby mi przyczyniła męczarni, ale... kocham się.
Grzybowska ruszyła ramionami trochę gniewnie.
— Więc żeby cię opamiętać, bo szczerze mu dobrze życzę — szepnęła, zawahawszy się nieco — to ci powiem. Dziewczynę tę król pokochał, rozumiesz? Portret jest dla niego przeznaczony. To dosyć. Powtóre i to jeszcze dodam, że my ją za mąż wydajemy.
To mówiąc, odkrząknęła znacząco.
Plerschowi oczy się zapaliły; chciał coś mówić, zająknął się, podparł łokciem na stole i zadumał.
— A, co za szkoda tej ślicznej, niewinnej istoty! — westchnął.
Grzybosia się rozśmiała.
— Nie pleć — rzekła — cóż to, źle jej będzie? Prosta chłopka, a wyjdzie może za jakiego szambelana i we wszystko opływać będzie. Niewinna istota! cha! cha! takie to mądre, że od razu zrozumiało
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 159.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.