Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Do obiadu nie usiadła Natałka, bo usiedzieć nie mogła. Sydorowa też nie tknęła jedzenia; oddano je parobkom.
Już się miało ku wieczorowi, gdy najmniej o tej godzinie spodziewani panowie jacyś na drodze się pokazali. Był to w istocie król, w towarzystwie starosty mielnickiego. Ten, nie chcąc być N. Panu zawadą w jego poufałych stosunkach z piękną Bondarywną, u wrót zapragnął rozpatrzeć się w pięknym parowie sąsiednim i pozostał tu na straży, a król wszedł sam na podwórko.
Natałka już go poznała z daleka, lecz nie spieszyła na spotkanie; gniewała się trochę na niego, choć był królem. Sydorowa z nizkim wyszła na przeciw pokłonem.
— Jak się macie? — zawołał wesoło król, zbliżając się do niej — trochę długo być u was nie mogłem.
Obejrzał się, szukając oczyma dziewczyny, która uparcie w chacie siedziała.
Ucałowawszy rękę pańską, Bondarowa wprowadziła gościa do izby. Na widok jego, zarumienione dziewczę powstało nadąsane. Uśmiechnął się król.
— Dawnoście u nas nie byli — bąknęła po przywitaniu Natałka — ja już myślałam, że o nas król na wiek wieków zapomniał.