Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 213.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zdaje się piękniejsza jak była. Przyjmuję jak mogę, posyłam po księdza — a już go miałem w kieszeni — przybywa proboszcz. Stara papiery dobywa: czarno na białem, szlachcianka, herbu Dębno. Tem ci lepiej a jak jej suknie uszyli i jak się to przybrało, przyczesało, zafryzowało... ani poznać! Cud! obraz! osobliwość! pani a królowa! Ale też do niej ani przystąpić. Raz tylko jeden, jedyny raz pocałować ją chciałem... jak mię pchnęła od siebie, jakem się zatoczył, gdybym się nie chwycił stołu, który wywróciłem, byłbym sam padł. No, ale przed ślubem... dałem pokój, ścierpiałem. Stara jak przyjechała w siermiędze i namitce, tak i została, przebrać się nie chciała, a córki odstąpić ani na krok. Cóż tu począć? Światu jej ani pokazać dla śmiechu! Wszystkom to znosił, aby ślub wziąć; myślę sobie: potem ja tu pan i zaspiewam inaczej. Ksiądz na moją prośbę wielką, popartą dobrym datkiem, ślub przyspieszył, więc przy świadkach, w kaplicy, choć incognito, świętym węzłem małżeńskim nas połączył. Było to jakoś wieczorem, zaprosiłem tylko jednego mojego brata ciotecznego, któremum się mógł zwierzyć, a drugiego Czuchczyńskiego, sąsiada, który mię nigdy nie zdradził. Nim do tego wesela nieszczęsnego przyszło, dziewczyna mi kazała wąsy ogolić i po francuzku się przebrać, dlatego, że tak król chodził. Myślałem, że się jej lepiej spodobam i palnąłem głupstwo. Ogo-