Zdawał się namyślać szambelan.
— Dajże termin — rzekł — niech wiem, ile to trwać ma; nie mogę tu siedzieć rok i koni trzymać na kupnym owsie, korzec po trzy złote; to ruina!
— Mogęż ja termin naznaczyć? namyślając się odezwała Grzybowska — to gotowo trwać tydzień i dwa.
— Tydzień, dwa... dobrze, niech dwa.. dajecie słowo?
— A wy nawzajem?
— Daję słowo, będę milczał.
— Dobrze; idź na hecę, mówię ci, idź na hecę, to cię zabawi.
Szambelan wziął nieszczęśliwy swój kapelusz, z którym się obchodzić nie umiał, ukłonił się śmiesznie, szpadkę poprawił, aby mu się do nóg nie cisnęła i zwolna wyszedł od Grzybowskiej.
W istocie był to nieszczęśliwy człowiek. Po Warszawie chodził jak błędna owca. Stał pod Orłem białym i już dwa dni oryentował się napróżno, ludzi potrzebnych wśród tłumu zawadnego znaleść nie mógł.
Nauka Grzybowskiej: „idź na hecę!“ utkwiła mu w pamięci. Zajrzał na godzinę i poszedł pod Orła naprzód zjeść, bo nadchodziła hora canonica.
Stół był gęsto obsadzony, burgundzkie wino zapijano, rozmowa była nader ożywiona. Młodzieniec pięknej postawy siedział koło szambelana, dalej staruszek widocznie ze wsi, za nim wojskowy, za tym
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 219.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.