Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 228.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

trze ogrodu i dopatrzeć, że miał uliczki piaskiem powysypywane, dużo kwiatów, rodzaj sadzaweczki, ocembrowanej w pośrodku, a w domu widać było żaluzye zielone, firanki, białe, doniczki w oknach, ganek, ostawiony oleandrami i drzewami pomarańczowemi.
Przed ten domek, fiakrem, wieczorem dnia jednego zajechała Grzybowska i zadzwoniła do furty, która się nierychło otworzyła. Wprzódy z wnętrza odsunięto okienko popatrzył ktoś i dopiero poznawszy przybyłą, otworzył.
Około domku nie było nikogo. Sień, do której weszła stara panna, także pustą znalazła; otworzyła drzwi przeciwległe i w pokoju, który na ganek wychodził, nie zobaczyła też nikogo. Dopiero zwolna w prawo się zawróciwszy, uchyliwszy drzwi i podniósłszy zasłonę, ujrzała kobietę, siedzącą na fotelu, a raczej leżącą na nim, z nogami spartemi na stołeczku.
Była to owa ukraińska krasawica, ale zmieniona na piękność miejską; z dziecka wsi, z kwiatka dzikiego, na zwiędłe kwiecie, co usycha w dusznej atmosferze.
Była to piękność taż sama i owe oczy czarne, płomienistsze może jeszcze, lecz jakże się to zmieniło, nietylko strojem, nietylko otoczeniem, ale wyrazem i bolem. W białej koszulce, z polnym we