Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 237.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz! znowu przywidziało! To idźże jejmość z Bogiem, nic nie powiem, ale jak posłyszycie, żem ognia dał w ogrodzie, żebyście lamentu i wrzasku nie narobiły.
— Czekajże, stój! — zawołała Sydorowa — a czegoż ognia masz dawać?
— A słuchać mnie nie chcecie? — żywo począł żołnierz — tobyście się przecież dowiedzieli, co jest. Od trzech dni już jakiś mi się tu człowiek podejrzany około domu kręci. Napatrzyłem go, stojąc przed bramą i przez płoty. Źle mu z oczu patrzy; siedzi ciągle pod murem; wczoraj suchy chleb kruszył i jadł. Ogromny drab, odarty, blady; mówię, że mu źle z oczów patrzy, na zbója wygląda...
— Młody? stary? zapytała Bondarowa.
— Juści nie stary — mówił żołnierz — i młody tak nie jest. Twarzy nie widziałem dobrze, a no, silny, zdrów. Zakradł się, gdy szambelanowa po ogrodzie chodziła, aż na mur i oczy wytrzeszczył na nią; dopiero gdym ja się ruszył, zniknął.
Sydorowa się zadumała.
Stali właśnie po za bramą i furtą, tam gdzie mur był trochę niższy i odarty, w części okrywały go zarośle. Zaledwie umilkli, szelest się dał słyszeć, a żołnierz dał znak kobiecie, aby zamilkła i palcem wskazał ku zagrodzie. Mrok był na podwórzu, ale dosyć jeszcze jasności dnia zostało, by o kilka