Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 254.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

koracyą, która jeszcze swieżuteńko z pudełka dobyta, świeciła blaskiem dziewiczym.
Obiad się miał ku końcowi, gdy współbiesiadnicy wnieśli, że nowego orderata oblać należało. Umiał się znaleść Rzesiński i kosz burgunda wnieść kazał. Wesołość była powszechna, kieliszki się ponapełniały, wzrok szczęśliwego jubilata krążył do koła, gdy niespodzianie przy drugim końcu stołu ujrzał twarz jakąś znaną, nieznaną, której z razu przypomnieć nie umiał. Skromny człowieczek, który czyimś widać kosztem był podejmowanym, skłonił mu się z daleka. Kasztelan dopiero teraz poznał malarza Plerscha.
Gdy się z krzeseł ruszono, artysta przyszedł się przysiąść do niego. Był blady, mizerny i smutny.
— A jakże ten nieszczęśliwy przypadek? ci zbójcy? asindziej byłeś raniony, co? — zapytał jubilat — przeszło to?
— Ból czuję czasem w głowie — rzekł Plersch — zresztą zdrów jestem; roboty moje w Wiszniowcu pokończyłem i znowu się po Warszawie kręcę... a pan kasztelan dobrodziej? familia...
Rzesiński się cofnął nieco.
— A no, a no, dobrze wszystko.
— Panią kasztelanowę z dala widywałem tu niekiedy.
Rzesiński chrząknął i popił burgunda.