Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 010.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjmował serdecznie i odchodzili w nim rozmiłowani.
Nie przyszedł nikt doń z próżnemi rękami, ale i nie odszedł nieobdarzony. Tylko nic mu innego nie można było dać, chyba psa osobliwego, sokoła unoszonego dobrze, konia coby inne wyścigał, lub mieczyk co żelazo łupał. Za każdy taki dar stokroć się ze skarbca wywdzięczał.
Na miłości u ludzi nie zbywało mu, choć często gorący bywał i wybuchnął, gdy mu co nie po myśli poszło. Umiał to jednak nagrodzić, a gniew u niego nie trwał długo.
Wojsław, ochmistrz królewicza, który ostatniemi czasy nie na wiele się już przydał Bolkowi, bo ten mu się wymykał na swobodę, zachorzawszy w Płocku, do Wrocławia za nim podążyć nie mógł. Być może, iż z Magnusem obcować nie bardzo życzył, a namiestnik widząc w nim powinowatego Sieciecha, nie dowierzał mu, i nie lubił go.
Jednego dnia, gdy słota się zawzięła uparta, a na łowy i gonitwę wybrać się nie było sposobu, i Bolko od okna do okna chodził narzekając, wpadł ulubieniec pański Pruszynka i zawołał.
— Stary Strzegoń z pułkiem tu przyciągnął, nie wiem z czyjego rozkazania. Czeka na miłość waszą prosząc, aby się mógł pokłonić!