Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jące; umiał poszanować starego, napierać mu się zaczął powieści, jak to tam było na Węgrzech, jak na Rusi, jak po powrocie z Kijowa, i jak ów mężny król stawszy się zabójcą, zginął marnie.
Strzegoń, jak wszyscy starzy, gdy się rozgadał, mówił chętnie i dużo, nie łatwo go było poruszyć, ale gdy raz serdeczna nuta się ozwała prawił co pamiętał, jakby sam dla siebie.
I teraz też powoli się dał wyciągnąć na opowiadanie, a począwszy je, mówił o bitwach, w których się bili tak dzielnie, o męztwie króla, które równego nie miało, o zwycięztwach i o klęskach późniejszych, gdy bohaterstwo szał zastąpił.
— Takim jak on, chciałbym być! — wołał Bolko — ale posłusznym kościołowi, bo bez Boga my nie możemy nic, a do Boga bez niego nie ma drogi.
Przy pierwszém tém spotkaniu, które dłużéj trwało niż się oba spodziewali, Bolko przystał do Strzegonia, polubił go i nie dał mu gdzieindziéj mieszkać jak przy sobie.
Stary dopiąwszy celu odrazu, chodził i rad i zafrasowany, niepewien co daléj robić.
Królewiczowi takiego właśnie człowieka wytrawnego potrzeba było do boku, brał go więc z sobą do izby, schodziła się drużyna, stawała młodzież kołem, dawano staremu jeść i pić, co zapragnął, byle mówił a rozpowiadał jak to dawniéj bywało, jak starzy wojowali.