Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze pogodnéj myśli, tak i teraz żartobliwie począł zagadywać, rozpytywać i opowiadać. Takiego duchownego Strzegoń jako żyw, nie widział jeszcze, poczuł, że go coś ku niemu ciągnęło, a obawa czarów znikła zupełnie.
Mówiono o dawnych czasach, Strzegoń i Ojciec Tyburcy oba je dobrze pamiętali. Od słowa do słowa, ożywił się stary wojak, przemówił, rozśmiali się do siebie i przystali ku sobie łatwo. O. Tyburcy go rozpytywać począł o rodzinę, znaleźli się wspólni znajomi, ksiądz był choć do rany przyłożyć.
Nazajutrz rano Strzegoń poszedł, ot tak, sam nie wiedząc dlaczego, na mszę świętą do Panny Maryi, a po mszy zajrzał do zakrystyi.
Zobaczywszy go staruszek, poznał i pozdrowił pobożnie, a potém pochwalił, że o kościele pamiętał.
— Mój ojcze, odparł Strzegoń zakłopotany, naprawdę nie ma mnie chwalić za co, bo ja nie dla mszy świętéj do kościoła przyszedłem, ale za interesem do was. Chcę się was poradzić — w rzeczy bardzo ważnéj i tajnéj.
Wyszli więc nazad z zakrystyi do kościołka i ksiądz, nie biorąc go do konfesjonału, usiadł z nim na ławie. W kościele nie było nikogo, lampa się tylko paliła przed ołtarzem i w oknach ptactwo przysiadając szczebiotało.
— Ojcze mój, odezwał się Strzegoń, którego