Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 019.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wprost poufnie Bolkowi powiedzcie wszystko, wyznajcie mu szczérze z czém was posłano.
— Wstyd mi! — zamruczał stary — nie chcę aby wiedział, że ja się tego podjąłem. Lubi mnie, gotówby znienawidzieć.
— Chcesz ażebym ja o tém oznajmił? — Zapytał o. Tyburcy.
— A gdy was spytają zkąd to wiecie? — podchwycił Strzegoń.
— Ja nie potrzebuję mówić zkąd to wiem, — rzekł proboszcz. — Możemy uczynić lepiéj jeszcze, pójdę z tém do biskupa. Biskup, który dawniéj dosyć Sieciechowi sprzyjał, dziś wraz z Magnusem z Bolkiem trzyma i kocha go. Pasterz sam ostrzedz może, a zkąd o tém wié, nikt go mówić nie znagli.
Namyślał się jeszcze Strzegoń.
— Niechże tak będzie — rzekł schylając się do ręki księdza — uczyńcie to skoro, bo czasu do stracenia niema.
Rozmowa wśród ciszy kościelnéj prowadzona kończyła się, gdy ojciec Tyburcy ujął starego żołnierza za ramionami, uścisnął i całować go począł.
— Poczciwy mój stary — zawołał. — Nie odejdziesz niewynagrodzonym... za to coś uczynił. Bóg ci odpuści grzechy twoje, ja ci daję rozgrzeszenie! — Doznasz błogosławieństwa, będziesz miał szczęście na ziemi i w królestwie Bożém!