Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 030.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przykazanie już było, aby nie wpuszczano nikogo. Dano znać Magnusowi.
Bolko, który od dzieciństwa do Wojsława był nawykł i ufał mu, choć go wiedział blizkim Sieciecha powinowatym — w zdradę jego wierzyć nie chciał. Byłby się wyrwał doń i pewnie go do miasta wprowadził, ale namiestnik ruszyć mu się nie dał i do wrót pojechał coprędzéj.
Wojsławowy orszak nie był zbyt liczny. Na czele jego stał otyły ów wódz, który się wolno obracał, mówił powoli, chodził ociężale, ale bił się mężnie i krzepko. Widać było po nim, iż zamknięte wrota, na które zmuszony był patrzeć oczekując tak długo, już go niecierpliwiły. Magnus nie otwarłszy nawet furty, wyszedł na wyżki nad bramę i ztamtąd go pozdrowił.
— Panie wojewodo? — zawołał Wojsław, co się to u was dzieje? Dlaczego nie puszczają mnie do królewicza?
— Nie wiecie! — odparł Magnus kręcąc wąsa — czyż wam to jeszcze mówić potrzeba?
— Nie wiem! — na Boga się klnę, że nie wiem! — odparł ochmistrz.
— Więc muszę powiedzieć — odezwał się Magnus, — Sieciechowym jesteście powinowatym, a Sieciech zdrajcą jest. Wpuścić was nie możemy.
Wojsław głowę podniósł i usta rozwarł szeroko:
— Sieciechów krewny jestem, — rzekł — alem