Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ojciec wasz, biedny pobożny król nasz już sobą nie włada, już przed sobą nie widzi nic, uwolnicie go z więzów występując przeciw wojewodzie. Dawno czułem w nim zdrajcę.
Z temi słowy odszedł Zbigniew poruszony i obrachowujący co miał czynić. W dworcu już nań czekano. Greta stała we drzwiach wabiąc go ku sobie, Marko ścigał go i zabiegał, patrzali mu oboje w oczy, chcąc z nich wyczytać co myśli.
W progu Sobiejucha się odezwał:
— A! miłościwy panie nasz! — szczęście się wam śmieje! — Królewicz Bolko przyciśnięty pomocy żąda, szalonyby był ktoby mu ją dał. Gdy nieprzyjaciel tonie, głupi rękę wyciąga!
Królewicz popatrzał nań tylko, gdy Greta w sieniach już nań następowała. Niemka zmieniła się tu w dobrym bycie i próżnowaniu, królując i czyniąc co chciała po swéj myśli. O piękność swą mniéj była dbałą, wiedząc że Zbigniewa zawsze przy sobie utrzymać potrafi. Roztyła się, postarzała, a choć świeciło jeszcze na twarzy trochę wdzięku, resztka młodości, więcéj w nich było bezwstydu niż uroku. Poczynała sobie z królewiczem śmiało, bo inaczéj brał górę i tylko zuchwalstwem wygrywała. Wbiegła za nim do izby i gdy siadł zmęczony, uderzyła go po ramieniu, wołając.
— A co! przyszła pora! — Nie ruszajcież się!