Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ludzi kazać zwołać ile ich jest! — do koni! żywo. Dwór, drużyna, pułki, kto żyw, niech się zbierają, w pochód przed wieczorem!
Słyszysz! — niech w rogi uderzą!
Marko stał uszom niedowierzając.
— Słyszysz! — powtórzył zapalczywie królewicz. Słyszysz co mówiłem! — zwoływać ludzi! w pochód!
Greta dawała znaki Markowi, aby ją z nim samą zostawił, Sobiejucha nie ustępował.
Po chwili rzekł pokornie:
— Ja uszom nie wierzę, — wasza miłość nie możecie tam iść, — po co my tam? Nie będzie czasu zebrać pułków wszystkich, a z tą garścią, która tu jest, co pomożemy! — Czekać aż się wszyscy ściągną, będzie zapóźno.
Królewicz się namarszczył.
— Tyś tu księciem i wodzem czy ja? — wybuchnął idąc ku niemu groźnie.
Uląkł się Sobiejucha, ale stał, gdy śmiała dziewczyna za połę sukni pochwyciwszy Zbigniewa pociągnęła go mruczącego jeszcze do drugiej izby, tu dlań stół był zastawiony, bo przede mszą nie jadł królewicz.
Posadziła go za stół, polewkę mu z wina podsunęła, mięso z misą odkryła, chleb poczęła krajać. Zbigniew siadł milczący, lecz do jedzenia mało okazywał ochoty, patrzał oczyma osłupiałemi na stół i nieruchomy dumał. Greta niespo-