Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 040.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju na ludziach, których wodził — dostał rozkaz zbierać co żyło i w gotowości być przed wieczorem.
Dopiero rozporządziwszy tak Zbigniew spojrzał na stół, na kubek i misy i siadł do śniadania. Greta, widząc go tak zapalonym, odzywać się nie śmiała. Wiedziała że burzę trzeba przeczekać i zajść z innéj strony. Podsunęła mu dzbanek z winem, nalała kubek... Królewicz począł gwałtownie spiesząc jadło chwytać i szybko popijać. Pilno mu było. Greta czekała i patrzała na pozór spokojna.
Dopiero gdy mu się lice zarumieniło od napoju, odezwała się płaczliwie.
— A! a! trzeba mi pana z którym tak dobrze było — tracić!! Kto wie co będzie z téj wyprawy! Drżę myśląc. Ludzi mało macie. Posłaniec mówił że przeciwko wojewodzie was wołają, a Sieciech ma tysiące! — O mój Boże miły! byle mi pana mojego nie zabili, nie ranili. Co ja pocznę, nieszczęśliwa sierota! — co ja pocznę!
Zasłoniła twarz chustą i fartuchem, bo płakać jéj było potrzeba.
Spojrzał Zbigniew, który miał już czas poznać ją lepiéj i ramionami strząsnął pogardliwie.
— Ej ty! — zawołał — nie myśl że mnie odurzysz albo nastraszysz! — Idź lepiéj, suknie i odzież gotuj dla mnie, pilnuj niech sakwy wiążą!