Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czów. Duchowieństwo różnie było usposobione, ale znaczniejsza część otwarcie lub tajemnie szła za arcybiskupem, przeciwko wojewodzie.
Dnia jednego wreszcie, gdy już coraz bliżéj o nadciągającym Sieciechu słychać było, pułki połączone Bolka i Zbigniewa ruszyły z Wrocławia, przy wielkiem zbiegowisku ludu, z Magnusem razem ku Żarnowcowi, dokąd i królewskie siły zmierzać miały.
Gdy już wyciągać przyszło a miasto opuszczać, Bolko pobożniejszy, z konia przed kościołem zsiadł aby od kapłana wziąć błogosławieństwo. Zbigniew jechał tak obojętny jakby na wilki się wybrał lub na dzikich Pomorców — w duszy młodszego dziecka, kochającego ojca, rodził się niepokój, azali nie było ciężkim grzechem, z orężem występować przeciwko niemu.
W ostatniéj godzinie myśl ta gryzła go mocno. Gdy Ojciec Tyburcy wyszedł na próg ze święconą wodą i krzyżem, aby im pobłogosławić, Bolko przypadł doń tak poruszony, że staremu łza się zakręciła w oku.
— Ojcze! — odezwał się — błogosławcie, ale proście Boga aby się ta wojna nieszczęsna bez krwi rozlewu skończyła. Ojca naszego, króla ujął zdrajca i przeciwko nam prowadzi! Idziemy, zmuszeni jesteśmy iść przeciw rodzicowi własnemu.