Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 049.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

król i wojsko Sieciechowe pod Żarnowiec się już ściągało.
— Pójdziemy i my ku nim — rzekł Zbigniew.
— A niżeli pójdziemy my — odparł Bolko, — niech Ojciec Tyburcy jedzie ze słowem pokoju, niech powie, że nie na ojca ani na króla godzimy, ale na zdrajcę, który pokój mąci i gubić nas chce.
Niech Sieciecha oddali.
Nie sprzeciwiał się Zbigniew, ale na stronie wyszydzał te próby.
— Próbujcie — mówił, — ja nie przystanę na nic, dopóki wojewoda na téj ziemi choć jedną stopą stać będzie.
Z małym, skromnym orszakiem, danym mu dla bezpieczeństwa, wyjechał Ojciec Tyburcy przodem ku Żarnowcowi. Obóz téż ruszywszy się po spoczynku, wolniejszym pochodem za nim się posuwał.
Choć lud to był rycerski, ochotny do boju, posłuszny, widzieli wszyscy że ociągając się i nie sporo szedł na tę wojnę. Począwszy od Bolka do ostatniego z ciurów, nikomu ona miłą nie była, a wielu straszną się wydawała i bezbożną. Każdy to w pamięci miał, że gdyby przyszło do walki stanąłby przeciw druhom, z któremi nieraz pił, jadł i legał po obozach, — myślał każdy, że ręka mu zadrży i opadnie, gdy ją na jednego ze swoich podniesie. Ani śpiewów, ani