Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chcieli zaraz z królewiczami ciągnąć do Płocka, drudzy grody zabierać. Magnus niemal za ramiona chwytając i siłą przemagając obałamuconych wrzawą i postrachem, potrafił ponaznaczać, gdzie któremu ruszać i co robić było trzeba.
— Na Płock! Do Płocka — grzmiało po obozie. — Na Sieciecha!
Z tego poswaru utrapionego Bolko późno się wyrwał do swoich. Stali dwunastu jego druhów przy namiocie tak posępni, jak on, czekając rozkazów; królewicz, którego odeszła ochota i wesołość, zwlókł się milczący i siadł na pniaku, jakby wszelką stracił nadzieję w tym zamęcie.
Patrzała nań drużyna smutna, aż się jéj serce ściskało. Żal było królewicza. Naradzali się długo około namiotu, i wysłali dwu z między siebie, Pruszynę i Sambora, którzy weszli, stanęli naprzeciw Bolka i czekali aż ich zobaczy.
Spojrzał Bolko na ulubieńca.
— Miłościwy królewiczu — odezwał się Pruszyna — co wam jest? Jeszczeż ostatnia zguba na nas nie przyszła? Co tak biadacie?
— Ojca mi żal! — odparł królewicz. — Wojna mnie ta niepoczciwa nie cieszy. Rycerska rzecz iść na zbójów, gdy nam granice szarpią, ale z sobą się borykać i nękać — psia sprawa. Na Boga miłego aby temu raz koniec był.
— Stoją wszyscy przy was! Idziemy na Płock, skończy się rychło! — dodał Sambor.