Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a któż ich tam policzy! — odparł Mulczyk — kto ich policzy to mrowie!
— Więcéj niż u nas? obejrzyjno się, pomędruj, jak ci się zda? — rzekł Magnus.
Chłopak, który obóz przebiegł, potrząsał głową.
— Kto to może wiedzieć? — rzekł — mnie się zdaje, że mniéj. Po zamkach dużo rozesłali, potroszę na każdy.
Ten i ów rzucał pytania jeszcze, Bolko badał o ojca. Mulczyk czasem starszych wyręczając u króla ogień podpalał, i podłogi posypywał kosaćcem, mógł więc coś zobaczyć.
— Król pan nasz! ledwie żywy — rzekł chłopak. — Żal bierze patrząc na niego, to się modli, to płacze. Pana wojewodę cięgle trzyma przy sobie, ledwie odejdzie na chwilę, ślą za nim zaraz, aby go na krok nie odstępował. Gdy dali znać, że królewicze ciągną, poszedł do okna pan, o ściany się opierając, patrzał, drżał, zalewał się łzami, a Sieciech łajał i wyklinał. Królowa czasem przyjdzie, stanie i woła na jego miłość a krzyczy, aż stary sobie oczy zasłania i płacze jeszcze gorzéj. O! bieda, wielka bieda na zamku!
Z opowiadań Mulczyka to najjaśniéj się okazywało, iż na zamku zbyt przeważającéj siły nie miano, rozsypawszy ją dla utrzymania się przy grodach i należących do nich opolach.
Nabrano otuchy. Zamek miano nazajutrz zacząć osaczać dokoła, aby go choć nierychło,