Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 076.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W miejscu, gdzie przybić było najłatwiéj, czekano na nich, Bolko na przedzie stał niecierpliwy. Biskup po obozie okiem ciekawém rzucał, twarz okazując spokojną. Podano mu ręce na ląd i królewicz przypadł z powitaniem.
— Ojcze mój — zawołał — zaprawdę, gdyśmy się żegnali, mógłże z nas kto spodziać się że tak się jak dziś spotkamy, gdyby nieprzyjaciele!!
Biskup Filip, niegdyś Sieciechowi dosyć powolny, teraz był przeszedł do jego przeciwników, za arcybiskupem.
— Wszystkiego się było można spodziewać — rzekł cicho — od ludzi co dla własnéj korzyści krajem wichrzyć gotowi. Byli tacy co to zapowiadali.
Przybywałem do was — dodał — z przestrogą, abyście nic nie poczynali zbyt spiesznie. Nie godzi się przelać i kropli krwi, gdy ją można oszczędzić.
— A jak? — zapytał Magnus.
— Radzę wam, poślijcie do arcybiskupa Marcina do Gniezna, niechaj przybywa. Król w sumieniu swém niespokojny, powaga Pasterza wielka, posłucha go. Ojciec to naszego kościoła, stanę ja przy nim, duchowieństwo całe pójdzie za nami; potrafimy zapobiedz wojnie bezbożnéj.
— Niech nam tylko zdrajcę wydadzą, wojny nie będzie! — odezwał się Magnus.