Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż możecie mieć na obronę waszą? — dodał starzec.
— Ja? króla mam, króla i jego słabość — zawołał Sieciech. — Gdyby nie ja, rozpadłoby się królestwo to na kawały, zajechaliby je nieprzyjaciele, Pomorcy by krzyże powywracali, Czesi znowu łupili kościoły. Gdy nie było władzy i dłoni musiałem panować ja, aby bezkrólewie nie nastało. Nie na króla, nie na królewiczów, nie na mnie patrzcie, którzy wszyscy śmiertelni jesteśmy, ale na państwo to i losy jego.
Arcybiskup i towarzysze jego milczeli długo, począł w końcu ojciec Marcin pomyślawszy.
— Nie o państwo to ani o ziemie szło wam wojewodo, ale o własną sprawę. Chcieliście korony dla siebie. Mąciliście wodę, aby łatwiéj w niéj łowić. Znamy was nie od dziś dnia. Nie będzie was kosztowało nic przez krew dojść do panowania. Aliści władza świecka w tém królestwie, jako w innych pod naszą jest, pod Bożą, my stoimy jako kapłani na straży sprawiedliwości.
Papież korony rozdaje i z tronów strąca, my wiążemy i rozwiązujemy Piotrową mocą, myśmy sędziami, my nie dopuścimy, aby się srom dział panu, a dzieciom krzywda.
Myślicie się opierać? Stawajcież jako Masław z pogany i po pogańsku, bo po chrześciańsku nie możecie.