Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na królu mowa arcybiskupa uczyniła wrażenie wielkie, płakać począł, pochylił się do rąk starca i całując je, wolał.
— Ojcze moj! — ojcze — nie nastawajcie na Sieciecha, proszę za nim, ja bez niego żyć nie mogę.
— Grzechem jest obcego człowieka przekładać nad krew, nad dzieci własne — rzekł arcybiskup. — W grzechu śmiertelnym jesteście, nikt was nie rozgrzeszy. Nie chcecie li gubić duszy, wyrzeknijcie się tego szatana, który was uwikłał w sieci swoje.
W tém biskup Filip łagodniejszym głosem się odezwał.
— Królu a panie, ulitujcie się tysiącom ludzi którzy zginą za sprawę niegodnego! — Wyrzeczcie się go!
Powtórzył to za nim O. Paulin.
Wszyscy obstąpili króla, który w niepewności największéj bełkotał coś niewyraźnie i zdawał rozpaczać, niewiedząc jak się ratować.
— Zdacie mnie na łaskę synów wyrodnych — rzekł — a którzy śmierci méj dla panowania pragną.
— Nie dzieci ale Sieciech panowania pożąda a śmierci Waszéj życzy — rzekł arcybiskup.
— Oddalcie panie, wojewodę — nalegał Filip — niech dla jednego człowieka nie ginie królestwo.
To mówiąc biskupi ujęli ręce króla wystygłe i drżące.