Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pieczeństwa; wszystkich znalazł już świadomych wypadku.
Pierwszego Halkę spotkał w podwórcu.
— Pójdziecie ze mną, odezwał się do niego — na czas ustąpić muszę za granicę.
Halka stał zafrasowany.
— Miłościwy panie, — odrzekł mrucząc — bierzcie kogo innego, ja nie mogę. Rodzinę liczną mam, stary jestem, a gdybym raz wyszedł, wrócićby mi było trudno.
Pokłonił się i wysunął spiesznie.
Powołany Strzepa, który zdala stał, przywlókł się zwolna z głową spuszczoną.
— Wybierajcie się ze mną! — rzekł do niego.
— Ja? z wami? — odpowiedział pokręcając głową Strzepa. — Rozważcie no, czy z tém dobrze będzie? a kogóż tu zaufanego zostawicie, aby waszego mienia i sprawy strzegł? Nie tylem ja wam indziéj, jak tu potrzebnym. Pozostać muszę nie dla siebie, a dla was.
Sieciech nań spojrzał z pogardą.
— I wy więc coście mi winni wszystko opuścić mnie chcecie?
— Opuścić? — podchwycił szwagier — ja? ale ja właśnie dla was zostanę w miejscu na straży.
Nie widzicież, iż tego potrzeba?
— Zostańcie! — odparł oburzony wojewoda tyłem się do niego zwracając — nie potrzebuję was.
— Zabój nietutejszy, nie osiedział się jeszcze,