Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 105.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

prędzéj swoich zobaczyć. Z zamku téż od króla spieszyli niektórzy do królewiczów i Magnusa, a co było młodzieży do Bolka. Ten radował się tylko tém, że ojca zobaczy znowu i rękę jego ucałuje. O niego dowiadywał się u wszystkich, nad nim bolał i rad był pospieszyć ku niemu.
Zarazem Pomorcy, którzy się o Santok kusili, niepokojem go nabawiali; chciał biedz bronić granicy.
— Jutro do króla, — wołał do swoich, — a gdy o niego będziemy spokojni, pojutrze kto żyw z moich, na Santok, na pogany!
Młodzież wtórowała mu ochotnie powtarzając:
— Na pogan! na Pomorce!
Zbigniew stał obojętny i słuchał.
— Mnie — rzekł — pilniéj do Gniezna, aby precz wymieść tych, co mi tam gospodarowali, ład zaprowadzić i spocząć po tych utrapieniach.
Wojna ta a raczéj włóczęga, spanie pod namiotami, żołnierskie jadło, słoty, zimna, niewygody srodze Zbigniewowi dokuczyły. Niczém były benedyktyńskie posty i twarda pościel w klasztornéj celi — obok głodu w pochodzie, śnie na trawie przemokłéj, niepokoju dniem i nocą, z dodatkiem konia, który nogi rozłamywał i zbroi co ramiona ciężarem swym dusiła.
— Na Pomorców naprzód pójdziemy! — rzekł do niego Bolko.
— Nie ja — odezwał się Zbigniew — ja pod