Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czywał stary, piwa kubek na w pół wypróżniony mając przy sobie.
Dzień letni już się miał ku wieczorowi, a że skwarny był, napój się przydał dla ochłody.
Zdala zoczywszy Strzegonia przybyły stanął nieco, obejrzał się dokoła, a widząc wszystkich zajętych, przybliżył się ku niemu. Ten téż już mu się pilno przypatrywał czas jakiś, jakby go poznawał, a pewnym nie był czy się nie myli.
Gdy przychodzień też podszedł, stanął i uśmiechnął się — Strzegoń aż się zerwał, aby mu bliżéj zajrzeć w oczy.
— Czy mnie stary wzrok nie myli? zawołał.
— A nie — jam jest — ja — dziwnie się uśmiechając i wkoło oglądając rzekł przybyły.
— A cóż wy tu porabiacie? lat tyle widać was nie było? Ludzie prawili żeście na Ruś poszli z Sieciechem?
— Na Ruś? hm! mało to ludzi na Ruś i bez Sieciecha ciągnie — a ztamtąd tak samo wrócić można jak pójść! — począł przybysz...
— Cóż was tu przyniosło? pytał Strzegoń.
— Ot tak, z ciekawości może się przywlokłem — rzekł podróżny oglądając się bacznie — a nielepiéjby do izby na rozmowę?
Strzegoń się odrobinę zawahał.
— W izbie bo skwar i much tyle, że wyżyć trudno, pójdziemy gdzie w chłód do szopy.