Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zamek ubiegli, gotówbym się na tym pasie obwiesić!
Mówiąc to, rękę ojca całował, który go do piersi przycisnął.
— O! ty! ty! rycerzu mój! — odezwał się pieszczotliwie — pociecho moja! Ilekroć ty idziesz odemnie, strwożone serce idzie za tobą. — Tyś mi jedyny, ty nie dasz spustoszeć téj ziemi a sławie naszéj zaginąć — odżywisz ją!
Zapłakał król, ale z radości.
— Ojcze miły — rzekł ściskając go Bolko, — gości strzymajcie, niech poczekają mało, aż powrócę. Przyniosę na mieczu pogańską krew, blizny może — z niemi do pasa przystąpić miléj mi będzie.
Posmutniał stary, — tak ci odemnie pilno! — szepnął.
— Pilno, miłościwy ojcze! — rzekł Bolko. — Ta tłuszcza tam stoi i naciska, załoga słaba, ludzi mało... Na noc całą lecę z mojemi, któż wie? do dnia może na karkach im siedzieć będę.
Wiedział stary król, że wstrzymywać go byłoby napróżno, westchnął całując, i raz jeszcze spojrzał nań, a twarz mu się radością rozśmiała.
Dawnych żalów śladu nie było ni w sercu ojca ni syna, odkupił je Bolko miłością wielką i troskliwością o starego rodzica, którego jak piastunka sam jeden doglądał, bo królowa wcale oń nie dbała.
Jeszcze byli na rozmowie, gdy w dziedzińcu