Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ochoczo i wesoło gwarzono i podśpiewywano. Bolko ze swymi siedział osobno przy Michnie, który o lepszych rozpowiadał turniejach i o piękniejszych paniach, jakie widywał na nich.
Posłuszny radzie Marka Zbigniew po Mazurach chodził, zaczepiając ich i usiłując dobrém słowem a wielkiemi obietnicami jednać ich sobie.
Nie wiele jednak ufając królewiczowi, Marko Sobiejucha, który teraz podkomorzego i ochmistrza urząd spokojniejszy wziął na siebie, sam Mazurów zaczepiał, karmił, poił i dwuznacznemi słowy probował, a zyskiwać się starał...
Na zręczności mu nie zbywało. Gdziekolwiek kilku pochwycił, natychmiast rozmowę na pana swojego naprowadzał, kłamstwy się posługując.
— O! — mówił poufnie dobrodusznym Mazurom — królewicza naszego Zbigniewa tak znać trzeba, jak ja go od maleńkiego znam dziecka. Wielki to mąż do rządzenia stworzony. Nie ujmuję młodszemu królewiczowi, wojak z niego dobry, ale rozumu tego nie ma co starszy! A co warta szabla bez głowy!
Niechno doczekamy panowania jego, zrobi on z Płocka stolicę państwa i Mazurom da pierwszeństwo...
Bodaj żyły Mazury, rozumu i męztwa niema nigdzie, tylko u nich!
Kłaniali mu się Mazurowie do kolan, a Marko prawił.