Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się zbliżyć do nich, wiecie co z nim czynić. Macie miecze u boku.
Ruszyli się natychmiast Bolesławowi, których, choć gromadka była mniejsza, nikt nie śmiał przeciw nim występować. Znano, co mogli.
— Nie ważcie mi się nic tknąć! — zahuczał Zbigniew. — Zamek mój, jam tu panem!
Nie słuchając tego wierna drużyna Bolka, na skinienie jego już się rozchodziła. Wzrok młodszego padł w téj chwili na otwarte drzwi, przez które ojca ciało i twarz zżółkłą widać było. Zawstydził się i ocknął.
— Zbigniewie — rzekł łagodniéj — nie pora przy zwłokach ojca, które na pogrzeb czekają, wyzywać się braciom i waśnić! Niech ciału oddana będzie cześć, rozprawiemy się późniéj z sobą.
— Tak! Byś nim się pogrzeb odbędzie, opanował co należy do mnie — począł starszy. — Ja cię znam!
I znak groźny ręką zrobił Bolko wzruszył ramionami.
— Nie wyzywaj mnie! — zawołał — nie wyzywaj mnie w téj godzinie, gdy ból mój podwaja gniew i wzgardę dla ciebie. Powtarzam ci, nie wyzywaj, byś nie żałował.
— A ja ci mówię — krzyknął starszy — nie śmiéj następować na mnie i na prawa moje. Mam siłę większą od twojéj, zgniotę cię. Ty tu stać