Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cie zaprawdę, iż wam sprzyjam. Ratowałem was z więzienia, wolność wam wyprosiłem, przyznanie synem, przebaczenie! Hamujcie się, abym się nie stał sędzią waszym i nieprzyjacielem!
Nie macie słuszności za sobą!
— I wy przeciwko mnie jesteście! — wykrzyknął Zbigniew. — Wy, ojcze!
— Jestem za sprawiedliwością — rzekł arcybiskup surowo. — Porzućcie ten spór bezbożny, idźcie pożegnać ojca, aby mu cześć ostatnia oddana była, a mógł odpocząć w spokoju...
Ręką drżącą nakazująco wskazał na drzwi izby otwarte.
— Byliście świadkami — odezwał się Bolko — że zaledwie przybywszy powinność spełniłem u nóg rodzica.
Zbigniew stał ze spuszczonémi oczyma i gryzł wargi.
— Mnie nawet na modlitwę nie dacie spokoju! — zawołał — nie mógłem wnijść! Drogę mi zaparto.
— Nie pora się tu rozpierać o prawa — przerwał ojciec Marcin — nie pora spór wszczynać. Oto piątą już dobę czekają na was te zwłoki i proszą, abyście je pogrzebać dali.
Idźcie, idźcie!
Ręką ciągle na drzwi wskazywał.
Ruszył się Zbigniew, lecz zwrócił do swoich ludzi.