Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

biskup, który ociągając się postąpił ku niemu. Otoczyli go tu duchowni i poczęli zcicha skłaniać, a zmuszać niemal do zgody i pokoju.
Bolko ze starszyzną rozmawiał swobodnie jakby go ta sprawa cała mniéj obchodziła. Cisnęli się doń z ław powstając niektórzy, przypominali mu, do kolan schylali, uśmiechali radzi, że go widzą i słuchają. Tu już o wojnie zagadywano.
— Niezawiele nas dwu na to państwo, — rzekł do otaczających Bolko, — walczyć mamy z kim. Bodajem nie zgadł, Czechy na nas czyhają, Pomorcy nie śpią, a zemstą dyszą, z cesarstwem też przyjdzie się rozprawiać pewnie, bo Niemcy sobie do hołdu roszczą prawa, któregośmy nie winni — ani Mieszko pierwszy, ani Bolko syn jego nie służyli z ziem zdobytych cesarzom. Szli im w pomoc jako druhowie i panowie chrześciańscy nie jak słudzy.
Wszyscy się głośno ozwali.
— Tak ci jest! tak! wolni byliśmy i będziemy! Swoich panów mamy!
Gdy się tu toczyła rozmowa biskupi naciskali Zbigniewa, który przynaglany opierał się coraz słabiéj, złość biła z jego twarzy, chęć zemsty okrutna — lecz musiał się poskramiać, aby nie pogorszyć swéj sprawy.
Padł tedy wyrok wedle wyrzeczenia Baldwina krakowskiego, Zbigniew z zagryzionemi usty go słuchał. Bolko głowę skłonił.