Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 189.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

biejucha potajemnie do Pragi jeździł, pewno nie dla jednego pokłonu. Pomorcy tu wczoraj sami dla jakiejś narady zjeżdżali.
— Zdało mi się żem ich ztąd wracających spotkał na drodze rano — rzekł Skarbimierz, ale zobaczywszy obcych, w bok się zaraz rzucili.
— Oni to byli pewnie — potwierdził Michno. Ja nie wielebym wiedział i zobaczył, ale z Marka, gdy mu się gadać chce, nie ciągnąc go dostaję języka. Królewicz przed nim spowiada się ze wszystkiego, a on nie strzyma co wié, gdy się dobrze napije.
Sto razy słyszałem odgróżki i napomknienia że Czechów i Pomorców pewni są, którzy im pomagać mają.
— Na brata, którego łaską żyw jest i bezpieczny? — podchwycił poseł.
Michno się uśmiechnął. — A za cóż brat mocen, sławny i szczęśliwy? — dla czego przoduje i codzień silniejszym się staje! Toć wina nie do przebaczenia. Sam nie może nic, radby i drugiemu nie dał a zgubił go. Przywiązałby mu kamień do szyi, gdyby mógł.
Czasu wesela, wszyscy się zbiorą do Krakowa, kraj będzie stał otworem — azali nie dobra pora?
Skarbimierz strząsnął się z gniewu i oburzenia, po rycersku klątwa mu z ust wybiegła.
— Bodaj zczezł zdrajca!