Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

znane były, drogi, jakiemi Pomorcy mogli wtargnąć również wiedziano, mógł więc Bolko uprzedzić, zwłaszcza że bezpiecznie ciągnąć mieli, nie obawiając się przeszkody żadnéj.
Na zamku śpiewano, rozlegała się gędźba, stoły obsadzone wesołemi biesiednikami nie opustoszały; znaku nikt nie dostrzegł iż między starszyzną radzono, słano i umawiano się przez noc prawie całą.
Bolko to do gości szedł z twarzą wesołą, to do Skarbimierza, Żelisława, Wojsława i Magnusa powracał. Niepostrzeżeni wysuwali się dowódzcy, wychodzili tysiącznicy i sotnicy, co było najdzielniejszego znikało. Nikt tajemnicy słowem ani skinieniem nie zdradził.
Jak to bywa gdy sam pan co duszą wszystkiego jest, milczeć umié, a w sługi karność przelewa; otoczenie krolewicza na jego obyczaj i podobieństwo urobione, posłuszne było i tajemnicę zachować umiało. Milczeli wszyscy gdy było potrzeba, szli, wracali, bili się, nie szemrząc, nie skarżąc się i nie okazując nic po sobie.
Bolko, choć w nim zawrzał gniew i oburzenie, bo był prędki wielce i do wybuchów skłonny, gdy pierwszy ogień spłonął, umiał się poskromić, usta zamknąć i oblicze przybrać wesołe.
Niepoznał po nim nikt co miał w sobie. Tak samo czyniła drużyna.
Tydzień cały trwały uczty od rana do nocy,