Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 205.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

U Zbigniewa téjże godziny wiedziano, że przybył od Bolka wysłany, i nim się Skarbimierz przebrać podążył, przyszedł doń Marko.
Ów sławny niegdyś wojak, teraz już z ciężkością konia mógł dosiąść tak mu brzucha przybyło, ociężał i z rycerza stał się przebiegłym dworakiem.
Nie czyste sumienie strwożyło się przybyciem nowego posłańca, chciano wiedzieć co przynosił, Sobiejucha stawił się z uniżonością wielką. Widoczném było, że chciał naprzód być uwiadomiony, co od Bolesława wiózł do brata.
Na zapytanie, Skarbimierz odparł dumnie.
— Z czém przybyłem, pewnie wam odgadnąć nie będzie trudno. My się za was bijemy, wy tu siedzicie w jamie, iść z nami nie chcecie, ludzi nam nie dajecie. Chcemy raz mieć koniec i wiedzieć, czy wroga mamy czy brata.
Z tém przybyłem.
Marko udał zdziwionego niezmiernie.
— Czyż może być, ażeby już do tego przyszło! — zawołał. — Godziż się abyście wy do nas się tak odzywali. Cóżeśmy zgrzészyli? co my winni! Lud mamy brzydki, który się rozbiega po lasach, ani go nagnać do służby... Niezdarni, leniwi — daliście nam takich poddanych, że niemi orać chyba.
Skarbimierz był gniewny.