do odpowiedzi, Skarbimierz nie chcąc przy świadkach mówić więcéj, poprosił go na ustęp, aby sam na sam mógł poselstwo przełożyć.
Weszli do bocznéj komory, Zbigniew usiadł w kącie przyciemnionym, tak aby mu twarzy widać nie było.
— Mówcie, co przynosicie! — odezwał się — czy to tajemnica jaka?
— Nie tajemna to rzecz — począł Skarbimierz — a no nie miła. Posłany przynoszę co mi dano. Skaży się brat waszéj miłości a pan nasz, że szczéremi mu być nie chcecie. Wiemy dowodnie że nań zmawialiście Czechów, że przeciw niemu nasyłacie Pomorców.
Niespodziewając się wyrzutu tak jawnego, porwał się Zbigniew wołając.
— Śmiécie tak mówić do mnie?
— Śmiem mówić to, na co dowody mamy — ciągnął nieustraszony Skarbimierz. — Nie rok nie dwa to trwa, cierpliwi byliśmy. Nie daliście nam ani jednego człowieka na obronę granic. Posyła pan nasz, prosi, obiecujecie, a nigdyście nam nie dotrzymali.
Zapytuje Bolesław i wiedzieć chce, czyście mu bratem i druhem, czy wrogiem?
Gdy to mówił, twarz Zbigniewa mieniła się gniewem, zapalczywością, wściekłością niemal i chytrym spokojem, który chciał okazać. Walczył z sobą, twarz mu siniała, trząsł się cały,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 207.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.