Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 209.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

królewicz Bolko panem jest pobożnym, cierpliwym, pokój miłującym.
— A! ja téż! ja téż! wtrącił książe.
— Cierpliwości i miłości w końcu się jednak przebrać może, — dodał Skarbimierz — nie chcecie bronić państwa, ani dawać posiłków, stracić możecie dzielnicę.
Zbigniew pobladł, głos jego znowu stał się żebraczym i płaczliwym.
— Azali ja co winien jestem! — począł ręce łamiąc — nie szanuję ja brata? Życzę mu dobrze, radbym posiłkować, alem ja sam chory i ciężki, a ludzi nie mam. Zazdrośni, podli, nikczemni pomawiają mnie o zdradę! jam wierny, jam nieszczęśliwy!
Skarbimierz spojrzał nań tak wyzywająco, że Zbigniew ton zmienił znowu i spyszniał. Gniew zwyciężał i wychodził na jaw.
— Czego chcecie odemnie? — krzyknął. — Z czémeście tu przyszli? jestem li ja synem króla, bratem Bolesława, równym mu czy nie?
Jeślim równy, odpowiadać mu nie potrzebuję. Czynię co chcę — wyższego nad sobą oprócz Boga i ojca Papieża w Rzymie, nie znam.
Odwrócił się ku ścianie.
— Taką mi dajecie odprawę! zapytał poseł.
— Bo nie wiem czego śmiecie się domagać odemnie! nikomum hołdu nie winien i służby! — rzekł książe.