Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedzcie mu, że ja się do żadnéj nie znam winy, chłodno odparł Zbigniew. Boleję nad tém, iż daje wiarę ladajakiéj potwarzy, że mnie posądza. Kocham go, szanuję, wiernym mu jestem i będę.
Skarbimierz nie chcąc dłużéj walki prowadzić na próżne słowa, chciał już pokłoniwszy się odchodzić, gdy książe go wstrzymał.
— Wiem, czém się to dzieje — rzekł — ludziom jestem solą w oku. Siedzę cicho i spokojnie, chcieliby mnie i z tego kąta wymieść precz.
— Któżby tego chciał? i na co? mruknął poseł.
— Nie posądzam brata! inni są, co na mnie żgają — mówił płaczliwie Zbigniew. — Bolko mężny, zacny, szlachetny, ale otoczony złemi i chciwemi...
Mówcie za mną! brońcie mnie! czysty w sumieniu jestem, Bóg świadek!
Książe mówił jąkając się, prędko, niewyraźnie, to się wysuwając z kąta, to chowając weń, powtarzał jedno niespokojny. Raz jeszcze posła chciał w łańcuch przybrać, ale Skarbimierz się cofnął i odszedł.
Wieczorem wezwano go do stołu, ugaszczając hojnie. Marko sam odprowadził na dworzec biskupi, probował badać i odparty został milczeniem. Skarbimierz mówić nie lubił; powtarzał je-