Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 214.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł. — Ani ludzi, ani koni, ani posiłków żadnych nie dadzą.
Opowiedział wszystko Bolesławowi, zamykając tém znowu, że zdradę raz znieść potrzeba i ze Zbigniewem koniec uczynić.
Zmilczał królewicz, woląc pomstę lub usprawiedliwienie zostawić czasowi.
Na myśli i sercu miał teraz zdobycie Kołobrzegu, tak jak niedawno Białogród pomorski ubiegł i opanował. Pomorcy czujni byli, stawili czaty, pilnowali się od tego, który sam jeden dla nich był strasznym.
Wojna z niemi była niejako wojną świętą. Tu się resztki pogaństwa chroniły, a póki ono tam się gnieździło, pokoju Polska nie miała. Upokorzeni, pobici, uskromieni, jutro się burzyli znowu i powstawali. Zawierali pokój w potrzebie, nazajutrz zrywali go, porę upatrzywszy dogodną.
Teraźniejsza wyprawa cios im miała zadać śmiertelny. Bolesław chciał na nich spaść niespodzianie, jak piorun z obłoków. Pieszych ludzi z tarczami nie brał wcale, ażeby nie zwalniać dla nich pochodu. Cała jazda, najlepsza jaką miał stała pod Głogowem: Szlązacy, Krakowianie, zaciężny lud wszelki, na koniach najsilniejszych, w najpełniejszéj zbroi.
Gdy pułki się zebrały wszystkie, a młode panię wyjechało je obejrzeć, rozradowało się mu serce i wielka otucha w nie wstąpiła. Widok był