Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 215.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wspaniały, gdy lud ten wszystek wystąpił ochoczy jednako zbrojny, okrzykami witając miłego wodza swego. Żelaza nie dźwigali nazbyt ciężkiego, ale mieli się czém okryć i z czém potykać. Miecze ostre, oszczepy twarde, małe tarcze kute, hełmy żelazne; u starszyzny i na kropierzach koniom nie zbywało a na piersi blach wielkich mieli dosyć i mieczów zapasnych u siodeł, toporków i maczug żelaznych.
Pobożny pan wziął z sobą kapłanów, którzy codzień dla wojsk mszę świętą w obozie odprawiali, wieziono chorągiew poświęcaną, powiewały i inne pomniejsze przy pułkach, barw rozmaitych z wizerunkami ptaków i zwierząt, w pasy i słupy.
Małoco wozów lekkich wiozło trochę zapasu, namiotów i broni dla odmiany.
Patrząc na to wojsko w ciągnieniu czuć było, że ono zwycięzkiém powróci, tak z oczów wodzów i prostego człeka biła odwaga a wiara, że idzie mocą Bożą nie swoją, za sprawę wiary nie dla łupu.
Żelisław bez ręki, Wojsław z czaszką rozpłataną, Skarbimierz bez oka otaczali bohaterskiego królewicza, który pod chorągwią poświęcaną z krzyżem, jechał dysząc chucią wielką walczenia za wiarę.
W pochodzie zastępy nie swawolne nuciły pieśni, ale niedawno na świat wyszłą z kruchty gnieźnieńskiego kościoła, starą pieśń wojowniczą o Bogarodzicy.