Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szeregach. Nikomu niewolno było wybiedz naprzód, ani w tyle pozostać, ni w bok się rzucić samopas, ani w róg dawać hasła, ni nawet pieśni zanucić.
Trzeciego dnia gdy tak szli, nad rzeczułką postrzegli ludzi, którzy ryby łowili. Byli to Pomorcy, tych żeby swoim znać nie dali, chwytać musiano i powiązać.
Tu już szlaki, jakiemi dzicz owa na Polskę chadzała gdzieniegdzie widne były. Spotykano opuszczone szałasy, obozowiska stare, ogniska wygasłe noclegów i skielety koni co tam popadały w drodze. Rachowano, że śpiesząc szóstego dnia z Głogowa do Kołobrzegu dociągnąć mieli. Lasy się przerzedzały, polany szersze widać było, spieszyć musiano, aby kto nie podpatrzył i nie uprzedził.
Piąty dzień dobiegał do wieczora, gdy raz ostatni w lesie położono się obozem. W powietrzu woń jakąś czuć było inną, wiało już sąsiedztwem morza z szerokiego świata. Wiatr szedł od wybrzeżów na lądy, przeto i ostrożności mniéj było potrzeba, bo się głos nie rozchodził daleko.
Las rzadki u szerokiéj łąki i stawu wybrany był z rozkazu Bolesława na obozowisko. Wnet po przyciągnieniu na samym wierzchołku piasczystego wzgórza, ołtarz ustawiać poczęto.
Walkę za krzyż Pański, modlitwa o pomoc Bożą poprzedzić miała. Dano ludziom spoczywać do północy, a gdy po gwiazdach poznano, że ranek się zbliżał, ruszyli wszyscy ołtarz otaczając